Wioska pogrążona była we śnie. Ciszę lipcowej nocy przerywało jedynie uporczywe brzęczenie komarów i świst morskiej bryzy. Gwiazdy mrugały nieśmiało w górze w towarzystwie srebrzystego księżyca, którego blask bił jasno spod otaczających go obłoków. Powietrze było przesycone zapachem kwiatów, soli i czegoś nieopisanego.
Nagle rozebrzmiał gwałtowny stukot końskich kopyt. Klacz czarna jak noc mknęła ścieżkami w lesie otaczającym wioskę, wzniecając chmury gryzącego w gardło pyłu. Jeździec nachylił się nad koszykiem umocowanym przed siodłem, aby choć trochę uchronić je przed okruchami ziemi unoszącymi się w powietrzu.
Nagle rozebrzmiał gwałtowny stukot końskich kopyt. Klacz czarna jak noc mknęła ścieżkami w lesie otaczającym wioskę, wzniecając chmury gryzącego w gardło pyłu. Jeździec nachylił się nad koszykiem umocowanym przed siodłem, aby choć trochę uchronić je przed okruchami ziemi unoszącymi się w powietrzu.
Minąwszy granicę lasu i łąki, koń przyspieszył. Mknął teraz w kierunku jednego z domów, niedużego, zarośniętego bluszczem i otoczonego niskim płotem z niepomalowanych desek. Koń bez trudu
pokonał tę barierę i gładko wylądował niedaleko grządek z
owocami.
Jeździec
zsunął się w gracją na ziemię i odetchnął, zdyszany po długiej
jeździe. Nagle zawiał wiatr, który zsunął mu kaptur z głowy,
ukazując piękną twarz młodej kobiety. Jej oczy były błękitne
jak niebo, a włosy przypominał barwą morską pianę.
Kobieta sięgnęła po koszyk, jej twarz na chwilę rozjaśnił pełen żalu uśmiech. Nachyliła się nad niemowlęciem i złożyła na jego czole czuły pocałunek. Dziecko natychmiast się uśmiechnęło i zamachało piąstkami.
Kobieta sięgnęła po koszyk, jej twarz na chwilę rozjaśnił pełen żalu uśmiech. Nachyliła się nad niemowlęciem i złożyła na jego czole czuły pocałunek. Dziecko natychmiast się uśmiechnęło i zamachało piąstkami.
Blondwłosa
ujęła mocno koszyk, po czym ruszyła w stronę drzwi, z nadzieją,
że otworzy je odpowiednia osoba. Zapukała drżącą ręką.
Odczekała chwilę, ale nikt nie zszedł. Zapukała jeszcze raz,
głośniej, a potem jeszcze jeden raz. Tym razem usłyszała ciche
przekleństwo i odgłos schodzenia po schodach.
Drzwi otworzyły się z jękiem zawiasów i w progu stanął młody mężczyzna. Zaspany przecierał zielone oczy otwartą dłonią, a jego brązowe włosy sterczały na wszystkie strony, sugerując, że dopiero chwilę temu podniósł się z łóżka. Kobieta odłożyła koszyk na ziemię i rzuciła mu się w objęcia.
Drzwi otworzyły się z jękiem zawiasów i w progu stanął młody mężczyzna. Zaspany przecierał zielone oczy otwartą dłonią, a jego brązowe włosy sterczały na wszystkie strony, sugerując, że dopiero chwilę temu podniósł się z łóżka. Kobieta odłożyła koszyk na ziemię i rzuciła mu się w objęcia.
-Greg!-zawołała,
a tłumione dotąd łzy w końcu znalazły ujście. Słone krople
błysnęły w mroku.
-Dora?
Co tu robisz?-zapytał zdziwiony, ale odwzajemnił jej uścisk, po
czym odsunął ją od siebie, aby móc przyjrzeć się jej
twarzy.-Dlaczego płaczesz? Co się stało?
Dora
otarła dłonią łzy z oczu.
-Musiałam
uciekać. Ocean nie jest już dla mnie bezpiecznym miejscem.
Reszta...miały podejrzenia co do niej-wskazała dłonią niemowlę w
koszyku.-Odnośnie jej pochodzenia. Chciały nas osądzić i pewnie
wrzuciłyby nas obie do przepaści.
-Rozumiem.
Czyli...to jest moja córka?-zapytał niepewnie Greg. Ukucnął przy
koszyku i obdarzył małą uważnym spojrzeniem zielonych oczu.
-Tak-Dora
uśmiechnęła się smutno.-Tak, to twoja córka. Nasza mała Galea.
Greg
z lekkim wahaniem wziął małą na ręce i przytulił do serca.
-Jest
piękna-szepnął, po czym spojrzał znów na Dorę.-Tak samo jak jej
mama.
Kobieta
oblała się rumieńcem.
-Nie
mamy wiele czasu, Greg. To tylko kwestia czasu dopóki nie zaczną
mnie ścigać. Może już zaczęły.
-Jaki
jest plan?-spytał Greg, wolną dłonią głaszcząc córkę po
policzku.
-Galea
będzie musiała zostać u ciebie. Jeśli mnie złapią, powiem im, że się jej pozbyłam, podrzuciłam do sierocińca, cokolwiek. Mają złe zdanie o ludziach, uwierzą mi. Musisz mi obiecać, że zaopiekujesz się małą-odpowiedziała Dora z mocą w głosie.
Greg
spojrzał jej głęboko w oczy.
-Masz
moje słowo, nasza córka będzie u mnie bezpieczna.
Dora
uśmiechnęła się smutno.
-Będę
musiała znaleźć bezpieczną kryjówkę. Moje siostry doskonale
wiedzą, że nie mogę ruszyć się poza granice kontynentu. Od razu
mnie złapią, gdy tylko zbliżę się do morza. Dlatego zaszyję się
w jakimś mieście. Z dala od wszelkiej przyrody-wytłumaczyła Dora.
Greg
skinął głowę. Odłożył ostrożnie córkę do koszyka, po czym
przyciągnął Dorę do siebie i zanurzył twarz w jej włosach.
-Czy
jeszcze kiedyś cię zobaczę?-szepnął wprost do jej ucha.
Dora
zadrżała.
-Zrobię
wszystko, by znów was zobaczyć, ale nie wiem, kiedy to nastąpi.
Greg
skinął lekko głową.
-Czy
Galea...też będzie...no, wiesz?-zapytał niepewnie, a Dora zaśmiała
się smutno.
-Też chciałabym wiedzieć. Tak bardzo nie chcę was zostawiać-kobieta stłumiła gwałtowny szloch i
schyliła głowę, by ukryć łzy.
Greg
spojrzał w bok. On także był bliski łez.
-Nawet nie wiesz, jak się boję-dodała po chwili.
-Nie martw się. Kiedy będziesz gotowa, by wrócić, my też będziemy. Zaczekamy na ciebie.
-Proszę, niczego jej nie zdradzaj. Prawda może ją przerazić. Jeśli wrócę...
-Kiedy wrócisz-stanowczo przerwał jej Greg.
-Kiedy wrócę, wyjaśnię jej wszystko sama, a jeśli... jeśli coś się stanie... będzie bardziej bezpieczna, nie wiedząc nic.
Greg przez chwilę wpatrywał się w jej bladą z przerażenia twarz, chcąc złapać z nią kontakt wzrokowy. Dora unikała jednak jego spojrzenia.
-Masz rację-powiedział po chwili.-Tak będzie lepiej.
-Nawet nie wiesz, jak się boję-dodała po chwili.
-Nie martw się. Kiedy będziesz gotowa, by wrócić, my też będziemy. Zaczekamy na ciebie.
-Proszę, niczego jej nie zdradzaj. Prawda może ją przerazić. Jeśli wrócę...
-Kiedy wrócisz-stanowczo przerwał jej Greg.
-Kiedy wrócę, wyjaśnię jej wszystko sama, a jeśli... jeśli coś się stanie... będzie bardziej bezpieczna, nie wiedząc nic.
Greg przez chwilę wpatrywał się w jej bladą z przerażenia twarz, chcąc złapać z nią kontakt wzrokowy. Dora unikała jednak jego spojrzenia.
-Masz rację-powiedział po chwili.-Tak będzie lepiej.
Kobieta pokiwała jej głową. Nie hamowała już łez, które spływały gęsto po policzkach. Ujęła twarz ukochanego w dłonie, po czym złożyła na jego ustach czuły
pocałunek, lekki jak powiew morskiej bryzy.
-To
nie jest pożegnanie-szepnęła zdławionym głosem, po czym
odwróciła się i pobiegła w stronę ogródka. Wcisnęła dłoń w strzemię i wyskoczyła do góry, dosiadając konia z niezwykłą gracją.
-Naprzód, Kelpy.
Koń pomknął prosto w stronę lasu, po chwili znikając za pierwszą linią drzew. Dora ani raz nie spojrzała za siebie.
-Naprzód, Kelpy.
Koń pomknął prosto w stronę lasu, po chwili znikając za pierwszą linią drzew. Dora ani raz nie spojrzała za siebie.