piątek, 14 września 2018

Prolog

Wioska pogrążona była we śnie. Ciszę lipcowej nocy przerywało jedynie uporczywe brzęczenie komarów i świst morskiej bryzy. Gwiazdy mrugały nieśmiało w górze w towarzystwie srebrzystego księżyca, którego blask bił jasno spod otaczających go obłoków. Powietrze było przesycone zapachem kwiatów, soli i czegoś nieopisanego. 
Nagle rozebrzmiał gwałtowny stukot końskich kopyt. Klacz czarna jak noc mknęła ścieżkami w lesie otaczającym wioskę, wzniecając chmury gryzącego w gardło pyłu. Jeździec nachylił się nad koszykiem umocowanym przed siodłem, aby choć trochę uchronić je przed okruchami ziemi unoszącymi się w powietrzu.
Minąwszy granicę lasu i łąki, koń przyspieszył. Mknął teraz w kierunku jednego z domów, niedużego, zarośniętego bluszczem i otoczonego niskim płotem z niepomalowanych desek. Koń bez trudu pokonał tę barierę i gładko wylądował niedaleko grządek z owocami. 
Jeździec zsunął się w gracją na ziemię i odetchnął, zdyszany po długiej jeździe. Nagle zawiał wiatr, który zsunął mu kaptur z głowy, ukazując piękną twarz młodej kobiety. Jej oczy były błękitne jak niebo, a włosy przypominał barwą morską pianę.
Kobieta sięgnęła po koszyk, jej twarz na chwilę rozjaśnił pełen żalu uśmiech. Nachyliła się nad niemowlęciem i złożyła na jego czole czuły pocałunek. Dziecko natychmiast się uśmiechnęło i zamachało piąstkami.
Blondwłosa ujęła mocno koszyk, po czym ruszyła w stronę drzwi, z nadzieją, że otworzy je odpowiednia osoba. Zapukała drżącą ręką. Odczekała chwilę, ale nikt nie zszedł. Zapukała jeszcze raz, głośniej, a potem jeszcze jeden raz. Tym razem usłyszała ciche przekleństwo i odgłos schodzenia po schodach.
Drzwi otworzyły się z jękiem zawiasów i w progu stanął młody mężczyzna. Zaspany przecierał zielone oczy otwartą dłonią, a jego brązowe włosy sterczały na wszystkie strony, sugerując, że dopiero chwilę temu podniósł się z łóżka. Kobieta odłożyła koszyk na ziemię i rzuciła mu się w objęcia.
-Greg!-zawołała, a tłumione dotąd łzy w końcu znalazły ujście. Słone krople błysnęły w mroku.
-Dora? Co tu robisz?-zapytał zdziwiony, ale odwzajemnił jej uścisk, po czym odsunął ją od siebie, aby móc przyjrzeć się jej twarzy.-Dlaczego płaczesz? Co się stało?
Dora otarła dłonią łzy z oczu.
-Musiałam uciekać. Ocean nie jest już dla mnie bezpiecznym miejscem. Reszta...miały podejrzenia co do niej-wskazała dłonią niemowlę w koszyku.-Odnośnie jej pochodzenia. Chciały nas osądzić i pewnie wrzuciłyby nas obie do przepaści.
-Rozumiem. Czyli...to jest moja córka?-zapytał niepewnie Greg. Ukucnął przy koszyku i obdarzył małą uważnym spojrzeniem zielonych oczu.
-Tak-Dora uśmiechnęła się smutno.-Tak, to twoja córka. Nasza mała Galea.
Greg z lekkim wahaniem wziął małą na ręce i przytulił do serca.
-Jest piękna-szepnął, po czym spojrzał znów na Dorę.-Tak samo jak jej mama.
Kobieta oblała się rumieńcem.
-Nie mamy wiele czasu, Greg. To tylko kwestia czasu dopóki nie zaczną mnie ścigać. Może już zaczęły. 
-Jaki jest plan?-spytał Greg, wolną dłonią głaszcząc córkę po policzku.
-Galea będzie musiała zostać u ciebie. Jeśli mnie złapią, powiem im, że się jej pozbyłam, podrzuciłam do sierocińca, cokolwiek. Mają złe zdanie o ludziach, uwierzą mi. Musisz mi obiecać, że zaopiekujesz się małą-odpowiedziała Dora z mocą w głosie.
Greg spojrzał jej głęboko w oczy.
-Masz moje słowo, nasza córka będzie u mnie bezpieczna.
Dora uśmiechnęła się smutno.
-Będę musiała znaleźć bezpieczną kryjówkę. Moje siostry doskonale wiedzą, że nie mogę ruszyć się poza granice kontynentu. Od razu mnie złapią, gdy tylko zbliżę się do morza. Dlatego zaszyję się w jakimś mieście. Z dala od wszelkiej przyrody-wytłumaczyła Dora.
Greg skinął głowę. Odłożył ostrożnie córkę do koszyka, po czym przyciągnął Dorę do siebie i zanurzył twarz w jej włosach.
-Czy jeszcze kiedyś cię zobaczę?-szepnął wprost do jej ucha.
Dora zadrżała.
-Zrobię wszystko, by znów was zobaczyć, ale nie wiem, kiedy to nastąpi.
Greg skinął lekko głową.
-Czy Galea...też będzie...no, wiesz?-zapytał niepewnie, a Dora zaśmiała się smutno.
-Też chciałabym wiedzieć. Tak bardzo nie chcę was zostawiać-kobieta stłumiła gwałtowny szloch i schyliła głowę, by ukryć łzy.
Greg spojrzał w bok. On także był bliski łez.
-Nawet nie wiesz, jak się boję-dodała po chwili. 
-Nie martw się. Kiedy będziesz gotowa, by wrócić, my też będziemy. Zaczekamy na ciebie.
-Proszę, niczego jej nie zdradzaj. Prawda może ją przerazić. Jeśli wrócę...
-Kiedy wrócisz-stanowczo przerwał jej Greg.
-Kiedy wrócę, wyjaśnię jej wszystko sama, a jeśli... jeśli coś się stanie... będzie bardziej bezpieczna, nie wiedząc nic.
Greg przez chwilę wpatrywał się w jej bladą z przerażenia twarz, chcąc złapać z nią kontakt wzrokowy. Dora unikała jednak jego spojrzenia. 
-Masz rację-powiedział po chwili.-Tak będzie lepiej.
Kobieta pokiwała jej głową. Nie hamowała już łez, które spływały gęsto po policzkach. Ujęła twarz ukochanego w dłonie, po czym złożyła na jego ustach czuły pocałunek, lekki jak powiew morskiej bryzy.
-To nie jest pożegnanie-szepnęła zdławionym głosem, po czym odwróciła się i pobiegła w stronę ogródka. Wcisnęła dłoń w strzemię i wyskoczyła do góry, dosiadając konia z niezwykłą gracją.

-Naprzód, Kelpy. 
Koń pomknął prosto w stronę lasu, po chwili znikając za pierwszą linią drzew. Dora ani raz nie spojrzała za siebie.